sobota, 23 lipca 2011

Paul Delvaux - Syreny

Mam w głowie dokładny obraz tego jak wygląda Syrena - jest to półkobieta, półryba. Jej uroda jest tak idealna, że nikt by się jej nie oparł. Cudowne kobiece ciało, gładkie, krągłe o odpowiednim kolorze. Długie, gęste włosy, które jakimś przedziwnym sposobem zawsze wyglądają na suche i puszyste...Rybi ogon z potężną płetwą na końcu - zupełnie jakby nogi owinął ciasny materiał z łusek. Tak. Taki mam jej obraz w głowie a wszystko przez to, że Grekom coś się pomieszało i stworzyli morskiego potwora, który był ptakiem!

Prawdziwe, mitologiczne, pierwotne Syreny były Kobietami-Ptakami. Były Skrzydlatymi Syrenami, groźnymi, brutalnymi morskimi potworami o wielkich skrzydłach i ostrych szponach...trudno w głowie to sobie poprzestawiać. Może ostatecznie wcale nie trzeba. Język angielski rozróżnia oba te stworzenia: siren oznacza Kobietę-Ptaka a mermaid Kobietę-Rybę. My możemy mieć więc Syreny i Skrzydlate Syreny. Niech chociaż na potrzeby tego tekstu takie rozróżnienie zostanie uznane. Bo dziś wcale nie o Syrenach będę pisać lecz głównie o Skrzydlatych Syrenach właśnie. O tych z obrazu La Villa de las Sirenas Paula Delvaux. Już dawno mnie poruszyło jego przedstawienie tych morskich stworów ukazanych w barwach szarości i w atmosferze smutnej zadumy. Podczas gdy ja w wyobraźni widzę Syreny zupełnie inaczej...zupełnie inaczej je widziałam...





To bajkowe przedstawienie bierze się wprost z opowiadania dla dzieci o Małej Syrence. Bierze się z tego, że Kobieta-Ryba została użyta we współczesnych czasach jako symbol magiczny, z tego, że jest symbolem piękna a w końcu użyto ją nawet jako symbol erotyczny. Wszystkie te skojarzenia otacza aura przyjemności, łagodności i radości. Nie ma tu miejsca na smutek i egzystencjalne rozmyślania - to po prostu piękne stworzenie niosące przesłanie miłości. Zaryzykowałabym nawet twierdzenie, że Syreny kojarzą się z istotami niewinnymi, narażonymi na przemoc ze strony człowieka.
Stąd ta niespójność wizerunku z pierwotnymi, greckimi Syrenami, które wabiły żeglarzy na niebezpieczne miejsca aby potem bezlitośnie wyssać z nich krew.
Jednocześnie oba te wizerunki mają bardzo wiele wspólnego...w końcu zawsze coś bierze się z czegoś!


 
Sirin i alkonost. Birds of Joy and Sorrow, Wiktor Wasniecow, 1896


Syreny to według greckich mitów potwory. Ptaki o ludzkich, kobiecych głowach, które żyły po to by pożerać niewinnych żeglarzy - niewinnych mężczyzn. Z pięknych dziewczyn stawały się krwiożerczymi zwierzętami - bez litości i bez strachu. Istnieje rosyjska legenda o Sirinach - kobietach ptakach, które są symbolem smutku i rozpaczy. Są zabójcze dla ludzi, gdyż ci, którzy usłyszą ich śpiew zapominają o życiu na ziemi i umierają z wycieńczenia i głodu. Inna zaś rosyjska legenda opowiada o Alkonostach - również kobietach ptakach ale przyjaznych dla ludzi. Ich imię wzięło się od greckiej bogini Alcyone, która była zwykłą dziewczyną. Zakochana w swoim wybranku nazywała go Zeusem, może dla żartu, może aby podkreślić jak wiele dla niej znaczy? Zupełnie tak jak my mówimy do siebie Kochanie, Słoneczko, Robaczku. Niestety nie podobało się to Zeusowi i pozamieniał postacie Alcyone i jej kochanka w efekcie robiąc z dziewczyny pięknego ptaka.
Rosyjskie Siriny mieszkają niedaleko Edenu i Eufratu natomiast pierwotne Syreny mogły uosabiać skrzydlate dusze zmarłych, które nie mogą zaznać spokoju. Dlatego są żądne miłości i krwi. Obie zaś mogły być przewodniczkami do Krainy Umarłych, duszami błąkającymi się bez celu po Ziemi. Zabijającymi by zagłuszyć ból wiecznego istnienia w samotności. Zabijającymi mężczyzn, którzy mogliby wybawić ich z samotności lecz nie dostają nawet takiej szansy. 


Ulises y las Sirenas, John William Waterhouse, 1891


Czy Skrzydlate Syreny pragną miłości i uwielbienia śpiewając tak cudownie, że nie można przestać ich słuchać? Czy jest to jedynie sposób na zdobycie ofiary czy również wewnętrzna potrzeba zaspokojenia uwagi? Tej uwagi jaką poświęca się komuś innemu, komuś kogo się kocha? Desperacko pragnąc bliskości rzucają się na swoich wybranków. Znając swój los poddają się naturze. Tworzy się z tego wizerunek romantycznej postaci przez samotność i nieszczęście zmuszonej do okrucieństwa.

Niegdyś rzeźbami Skrzydlatych Syren ozdabiano nagrobki zmarłych. Symbolizowały one kobiece postacie śpiewające żałobne pieśni. Już wtedy przypisywało się im również erotyczny charakter - ponoć gdy dusza ulatywała z grobu stawała się ptakiem a Skrzydlate Syreny jak łowcy chwytały swe zdobycze. Czy łączyły się w pary ze swymi ofiarami? Czy zabijały by potem żyć wiecznie w miłości?

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


La Villa de las Sirena, Paul Delvaux, 1942

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

To mogłoby być piękne zakończenie tych dramatycznych historii ale kto by takiego chciał? Nawet nasza ludzka natura każe nam podejmować wybory, które albo nie do końca nam samym odpowiadają albo przynoszą złe dla nas konsekwencje.

Skrzydlate Syreny do tej pory nie przestały zabijać choć to wcale nie przynosi im ukojenia. Wciąż robią to samo - wabią żeglarzy i uśmiercają ich a w efekcie nadal pozostają samotne i puste.

Takie właśnie są Syreny z obrazu La Villa de las Sirena. Siedzą na swojej wyspie wszystkie razem ale są bardzo samotne. Są spokojne ale też zniecierpliwione tym stałym czekaniem. Czekaniem na to co musi nastąpić. Będą powtarzać ten swój los w nieskończoność gdyż taka jest ich natura.

Są piękne ale nie jest im to zupełnie do niczego potrzebne. Są młode ale cóż im po młodości skoro nigdy nie będą matkami ani kochankami. Pod długimi szarymi sukniami tłumią w sobie swoje pragnienia, te o których nawzajem tylko one wiedzą. Pragnienia bycia kobietą, tą jedyną i najważniejszą dla swojego ukochanego. Pragnienia o macierzyństwie o odwzajemnionej miłości, rodzinnych obiadach, dobrym, spokojnym życiu, o kwiatach na parapecie.

Te Syreny są armią kobiet nieszczęsnych, bastionem drapieżców nie znających ukojenia i radości, bezlitosnym szwadronem śmierci. 

Paul Delvaux jest malarzem znanym z przedstawień zamyślonych kobiet a bardzo często nagich kobiet. Jego obrazy emanują tajemniczością i dziwnością stając się swego rodzaju sennymi obrazami. Wśród jego utworów znajduje się kilka przedstawień Syren i każde charakteryzuje to samo zadumanie - smutne, szare oczekiwanie, którego nic nie przerwie. I nic już się nie zmieni. Ani w życiu Syren ani na obrazie La Villa de las Sirena. Tak po prostu jest. Czy nam się to zakończenie podoba czy też nie.




piątek, 22 lipca 2011

Georgia O`Keeffe - From the Faraway

Jak się kogoś kocha to najtrafniej trzeba by powiedzieć, że pomimo wszystko. Jak się kogoś lubi to za coś - coś co w sobie ma. I z twórczością Georgii O`Keeffe właśnie tak jest. Albo znajdzie się tutaj coś dla siebie albo nie. Nie powinniśmy szukać na siłę czegoś, tam gdzie na pierwszy rzut oka nic nie widzimy...nie czujemy. To chyba najlepiej oddaje moje uczucia do twórczości tej artystki.
Pewnie, że można by tak powiedzieć o każdym artyście - albo go lubimy bo dla nas ma w sobie to "coś", albo też nie. Jednak z twórczością Georgii wiąże się tak wiele kontrowersji, że ciężko oglądać jej sztukę bez zastanawiania się co miała na myśli, co na nią wpływało, co chciała pokazać...

Gdy poznawałam jej obrazy a zaczęło się od jej pięknych kwiatów, miałam wrażenie, że widzę coś ponad kwiaty, coś innego niż kwiaty...chciałam widzieć coś jeszcze. Patrzyłam a nie widziałam. Nie widziałam jej pięknych kwiatów. Szukałam drugiego dna, podtekstu...niepotrzebnie!

Zastanawia mnie nadal kilka rzeczy. Zadaję sobie pytania: Czy była zwolenniczką ruchu feministycznego? Czy po prostu to feministki chciały mieć ją "po swojej stronie"? Czy była zbyt wyzwolona jak na tamte czasy? Jej śmiałe zdjęcia, w których pozowała dla męża. W ogóle małżeństwo z o wiele starszym mężczyzną. To, że nie miała dzieci. To, że kupiła rancho i wyprowadziła się z Nowego Jorku. To zbieranie czaszek na pustyni i malowanie ich z kwiatami na tle nieba...o co tu chodzi? Czy była szczęśliwa? Kim była Georgia?

Ja rozmyślam nad odpowiedziami a Georgia w tym czasie maluje. Po prostu. To co widzi. Po swojemu. Miejsca, w których była niezwykle na nią wpływały. Tak bardzo ją rozumiem. Ona odnalazła swoje Gozo w Nowym Meksyku :) Chciałabym mieć tyle odwagi i pieniędzy żeby kiedyś zamieszkać w moim.

Jej praca była wspaniała i owocna. Koniec jej życia smutny. O swojej twórczości mówiła nic nie kryjąc. Wspaniała artystka. Będę do niej często powracać.

Oto Georgia.



"Most people in the city rush around so, they have no time to look at a flower. I want them to see it whether they want to or not."













 Bella Donna 1939r





"Nobody sees a flower, really, it is so small. We haven't time - and to see takes time like to have a friend takes time."













 Calla Lily Turned Away 1923r




"If I could paint the flower exactly as I see it no one would see what I see because I would paint it small like the flower is small. So I said to myself - I'll paint what I see - what the flower is to me but I'll paint it big and they will be surprised into taking time to look at it - I will make even busy New Yorkers take time to see what I see of flowers."










 An Orchid 1941r




"...Well, I made you take time to look at what I saw and when you took time to really notice my flower you hung all your own associations with flowers on my flower and you write about my flower as if I think and see what you think and see of the flower - and I don't.









Black Iris 1926r





"...I often painted fragments of things because it seemed to make my statement as well as or better than the whole could...I had to create an equivalent for what I felt about what I was looking at...not copy it."











 Pelvis With The Moon 1943r





"...There was a long weathered carpenter's bench under the tall tree in front of the little old house that Lawrence had lived in there. I often lay on that bench looking up into the tree...past the trunk and up into the branches. It was particularly fine at night with the stars above the tree."




Lawrence Tree 1929r




"It was all so far away...there was quiet and an untouched feel to the country and I could work as I pleased."




My Back Yard 1943r




"The bones seem to cut sharply to the center of something that is keenly alive on the desert even tho' it is vast and empty and untouchable...and knows no kindness with all it's beauty."











Georgia with scull 1942r





"It's my private mountain, It belongs to me. God told me if I painted it enough, I could have it."











 From The Faraway 1938r





"When I think of death, I only regret that I will not be able to see this beautiful country anymore...unless the Indians are right and my spirit will walk here after I'm gone."     







Ram's Head White Hollyhock and Little Hills 1935r

wtorek, 19 lipca 2011

Andy Warhol - Kapsuły czasu

Wkurzyłam się w końcu bo uświadomiłam sobie jaką jestem straszną ignorantką i leniuchem. A doprowadziło to do tego, że nie miałam okazji poznać jednego z najwybitniejszych umysłów artystycznych XX wieku.
Zaległość nadrobiona, postać omówiona, dzieła zdefiniowane - takie to proste.

Andy Warhol

W wieku niewiele ponad dwudziestu lat był już prężnie działającym twórcą ilustracji i reklam do pism. Ale już jego wczesne prace  zdradzają fascynację multiplikacją. Wykształcony i pracowity wyrobił sobie pozycję jako rysownik zwłaszcza w pismach modowych gdzie tworzył grafiki butów czy sukni.


Łatwo zauważyć, że lubił bawić się kolorystyką jednego tematu.





















W latach 60tych zaczął posługiwać się metodą sitodruku w pracy nad swoimi obrazami. Otworzył własne atelir "The factory", które stało się nie tylko legendarne ale było swoistą fabryką dzieł sztuki. Warhol chciał być jak fabryka i fabrykę stworzył. Do jego Fabryki pukali niezliczeni artyści wszelkich możliwych gałęzi sztuki szukający natchnienia lub okazji do poznania się ze sławniejszymi kolegami po fachu. Metodą serigrafii powstawało w jego atelier mnóstwo dzieł, które szybko zdobyły uznanie i wzbudziły pożądanie wśród najbogatszych ludzi szczególnie w Ameryce. Dlaczego tam? Bo Warhol oddawał ducha Ameryki. Pokazywał w swoich pracach to co dla niej typowe - to co Amerykanie kochali i czego nienawidzili.


Bo cóż jest fascynującego w przedstawieniu puszki od zupy?
Otóż z tą puszką wiąże się cała historia pewnego rodzaju przełomu w życiu każdego przeciętnego Amerykanina. To kraj tradycyjny i purytański. Reklamodawcy wpadli więc na pomysł aby obejść wszystkie "niebezpieczne" tematy i zachwalali zupę jako sposób na oszczędność czasu. Okazało się to tak trafne, że zupę zaczęli jeść niemal wszyscy. Stała się symbolem - przełomem. Rozpoznawalnym przez każdego znakiem.

Warhol pokazał produkt masowy w swoim utworze a następnie dokonał kopii tego utworu. Niezliczonych kopii w niezliczonych odsłonach kolorystycznych...temat dzieła artystycznego stał się przedmiotem.










Ikona


Marylin Monroe przedstawiona jest schematycznie. Ważne są włosy, usta, oczy - to co jest seksualnym "wabikiem". Sitodruk umożliwia Warholowi zabawę. Z jednej strony formą z drugiej treścią. Czym różni się teraz Marylin od Campbell`s soup? Jest symbolem. Znakiem czasu. Wiemy co znaczy. Wiemy co wyznacza. Zupa Campbell`s była zwrotem w postrzeganiu tradycji względem zwiększonego tempa życia. Marylin była zwrotem w definiowaniu kobiecego piękna i męskich oczekiwań. Była również tym czym chciały się stać inne kobiety. Była TYM. Symbolem. Znakiem. Produktem.




Co znaczy but? Nóż? Małpa? Czy coś ponadto co znaczy? Coś ponadto czym jest?



Podoba mi się sposób w jaki Warhol wyłapuje z sobie współczesnych czasów pewne symbole i oprawia je w swoje ramy. Mówi przez to, że niezależnie od tego co pokazuje, to jest to jakiś znak czasu, jakiś symbol a jednocześnie sam dewaluuje jego wartość, bo przez schematyczne ukazanie, przez wielość kopii, przez dowolność kolorystyczną zatracają one cechy charakterystyczne. Tracą indywidualność stając się niewiele znaczącym przedmiotem. Symbolem. Znaczącym tyle tylko co znaczy. Marylin jest symbolem seksu. Nóż jest narzędziem. Zupa jest po to by oszczędzić czas i ją zjeść.


Kapsuły czasu





Myślałam o Andym Warholu, że to mistrz autokreacji. Że potrafił wypromować swoją sztukę na swoim wizerunku - na tym jak wyglądał, gdzie bywał, jak się zachowywał, z kim się zadawał...Nigdy nie zadałam sobie trudu aby sprawdzić czy ten pogląd jest jedynie zasłyszaną, stereotypową opinią czy jest naprawdę moim własnym zdaniem! Nic nie wiedząc o jego twórczości i pracy utarłam w głowie jakiś fałszywy wizerunek człowieka, który w istocie był artystą i wizjonerem. Tak niewiele wiem o nim. Jestem tak bardzo głodna.

O Kapsułach zamieszczam fragmenty niedługiego tekstu Pana Jarka Górskiego - on najlepiej opisuje znaczenie i cały sens. Całość tutaj. Polecam do poczytania w wolnej chwili:)

„Kapsuły czasu” to projekt, który Warhol zaczął Realizować w roku 1974, kiedy był już opromieniony sławą czołowego twórcy pop-artu. I właśnie w takim momencie swego twórczego życia Warhol zaczął niezwykle starannie i metodycznie gromadzić wszystko to, co wpadło mu w ręce. Dosłownie wszystko. z dziwactwa i nieszkodliwej słabostki zrobił Warhol dzieło sztuki. A może, jak twierdzą niektórzy, dorobił do niego bałamutną artystyczną ideologię? Od tej pory każdy przedmiot, w którego posiadanie wszedł artysta, był przez jego asystentów katalogowany, opisywany jak muzealny eksponat i umieszczany obok innych podobnych w dużym kartonowym pudle. Do pudeł trafiały nie tylko zakupy i znaleziska zbieracza osobliwości, nie tylko dzieła sztuki jego autorstwa oraz niezliczonych artystów składających mu w hołdzie swoje prace, ale także bilety, programy spektakli teatralnych i wystaw, listy i pocztówki, niezliczone kwity i paragony, wycinki prasowe, opakowania i etykiety przeróżnych produktów. Projekt, mimo że wydawał się z jednej strony kompletnie pozbawiony sensu, z drugiej całkowicie nowatorski, nie był taki, ani taki.


W projekcie „Kapsuły czasu” (...) każdy przedmiot, w którego posiadanie wchodził artysta, był równie godny stania się dziełem sztuki, co każdy inny. Totalność zamysłu miała także taki sens, że pomagała uchronić przed zlekceważeniem lub zapomnieniem takie elementy kultury popularnej, które wprawdzie chwilowo wydają się nie mieć większego znaczenia, nie rzucają się w oczy, ale w odleglejszej perspektywie mogą okazać się szczególnie istotne i cenne.„Kapsuły czasu” były projektem totalnym, bo z jednej strony traktowały wszelką codzienną aktywność artysty jako tworzenie, z drugiej wymagały od niego ogromnej dyscypliny i podporządkowania całego swojego życia idei dzieła. Czy potrafimy wyobrazić sobie, jakiej skrupulatności, cierpliwości i samozaparcia wymaga gromadzenie i dokumentowanie każdego, dosłownie każdego przedmiotu, w którego posiadanie wchodzimy? Być może zasługą Warhola było też uświadomienie współczesnemu człowiekowi, jak gigantyczną ilość przedmiotów zużywa, konsumuje w ciągu całego życia. Przedmiotów, ale także informacji, treści, kontekstów, wrażeń, skojarzeń, emocji, które te przedmioty ze sobą niosą. Dziś z pewnością jest tego wielokrotnie więcej niż w latach siedemdziesiątych.
Oczywiście był to też projekt ze względu na swoją gigantyczność niezwykle kłopotliwy zarówno dla wystawców, jak i odbiorców. Nie da się go nigdy wystawić w całości nawet w największej galerii, a wystawienie tylko fragmentów nie musi dać odbiorcom wyobrażenia o jego przesłaniach i znaczeniach. A jednak nie brakuje kolekcjonerów zgłaszających zainteresowanie zakupem bądź to poszczególnych pudeł, bądź nawet poszczególnych obiektów, które się w nich znajdują. Na razie całością spuścizny po Warholu zarządza i opiekuje się fundacja jego imienia, ale zapewne prędzej czy później „Kapsuły czasu” w całości lub w części trafią na rynek. Będzie to zapewne, jeśli potraktować projekt jako całość i zsumować kwoty uzyskane za poszczególne obiekty (których jest kilkaset tysięcy), najdroższe dzieło sztuki, jakie kiedykolwiek zostało sprzedane. I chyba nie da się rozstrzygnąć, czy kolekcjonerzy patrząc na kupione za dziesiątki, setki tysięcy lub miliony dolarów przedmioty, które zwykle kończą swój żywot w kubłach na śmieci, będą głęboko przeżywać kontakt z genialnym i totalnym artystycznym projektem, czy po prostu nie będą świadomi tego, że zostali zrobieni w konia.



Parafrazując ciut myśl Pana Jarka napiszę, że z pewnością dzieła takiego się nie kontempluje. Nie rozmyśla nad nim i nie spędza wiele czasu. Jednak posiadanie go to jak bycie jego częścią. Ci, którzy zainwestowali w takie dzieło mogą identyfikować się w pełni z jego ideą a ponieważ podzielają zamysł autora - zwykły bilet z kina sprawia im radość i daje satysfakcję. I tu również odnajduję geniusz Worhola w tym dziele:)



Stokrotka



Na koniec lajcik:)
Z jednej strony kwiat znienawidzony przez Amerykanów. Symbol nieskoszonego trawnika, zaniedbania, wstydu. Z drugiej coś trwałego, nieprzemijającego, coś co zawsze będzie....i nie zawsze może być tym samym. Marylin już na zawsze pozostanie słodką blondynką. A może stokrotki kiedyś staną się ulubionymi kwiatkami Amerykanów. Mało prawdopodobne...ale bardziej realne niż to, że świat dostrzeże w Monroe wielki talent aktorski i przefarbuje ją na czarno... Ciekawe co Warhol powiedziałby na trawniki zakwitłe stokrotkami:)?

sobota, 16 lipca 2011

Marcin Maciejowski - Sztuka masowa czyli obraz Naszych Czasów


















Maksimum treści przy minimum formy. Marcin Maciejowski. Maluje na swoich obrazach rzeczywistość, tą którą przeżywa każdy z nas. Bez zbędnych zabiegów malarskich, bez wirtuozerii pędzla, bez głębokich światłocieni, skrótów perspektywicznych, bez budowania dramaturgii. Rysunek jest prosty. Przekaz jest jasny a już zupełnie jasny gdy pojawia się tekst. Cóż więcej trzeba, żeby zwrócić na coś uwagę, żeby wskazać coś palcem. No i dopiero wtedy, gdy Maciejowski palcem pokazuje, okazuje się, że płycizny stają się dołami...



No właśnie...ten  LIBERTYNIZM... a mnie przeraża najbardziej ten tłum, który stoi na przeciw Ojca Dyrektora...















































Maciejowski w pokazanych pracach degraduje nas - ludzi masowych, konsumentów, hedonistów, ekshibicjonistów. Degraduje tym samym i współczesne czasy. Czasy, w których jesteśmy małostkowi, zabiegani, zapatrzeni na własne sprawy i problemy tak bardzo, że często wiedza o najbliższym otoczeniu ogranicza się do spisu lokatorów na klatce schodowej a często nawet i nie tak daleko! Nie witamy już sąsiadów, bo zwyczajnie się z nimi nie znamy. Nie patrzymy na ludzi, nie poznajemy - pamiętamy co najwyżej twarz pani w nocnym. A jednocześnie chcemy żeby to nas pamiętano, patrzono na nas i poznawano. Trochę absurdalne, co nie? :)

Wybrałam celowo tylko te trzy prace, bo właśnie to mnie ostatnio zastanawia - Nasze Czasy - mój czas, Twój czas... Jesteśmy bardzo "tu i teraz". Zakotwiczeni w przeżywaniu tego co nas w tej chwili otacza. Zamknięci w swoim własnym notesie, gdzie sami siebie nie jesteśmy już w stanie wcisnąć na żaden termin. Wszystko zajęte - praca, szkoła, spotkanie z klientem, matką, zakupy, wypad na weekend ze znajomymi, wypad na piwo, kino, znów zakupy, gotowanie, sprzątanie, fryzjer...nie różnimy się od siebie tak bardzo. Niezależnie od tego jak żyjemy zawsze wydaje nam się że inni mają więcej czasu od nas. Mówimy wciąż o tym żeby przestać biec ale fakt jest taki, że nasza natura każe nam się gonić. I każe nam się prześcigać.Tylko po to żeby ktoś będący z tyłu na nas patrzył i nas widział. Z przodu mamy lustro...

Znowu ktoś ostatnio zwrócił mi uwagę na uciekający czas.  
- Mój czas ucieka, pomyślałam
- Wiem - myślę o tym często. odpowiedziałam

Najważniejsze jest dla mnie móc przeżywać swój czas. Świadomie z premedytacją bez uporu i żalu. A gdy mój czas się skończy chciałabym usłyszeć, że będę zawsze w pamięci. Wiara w to cieszy mnie. Trochę powiało egzystencjalizmem ale nie jest mi wcale smutno. Moje "tu i teraz" wypełnia mnie całą i nie mam poczucia straty.

Zobaczyłam siebie na obrazie Maciejowskiego i uśmiechnęłam się, choć wcale nie do końca jest śmieszne to co pokazał. Lecz cóż, takie już są te nasze czasy...groteskowe. W końcu każdy z nas tworzy swoje własne dzieło.

piątek, 15 lipca 2011

Superrealizm - o zatrzymywaniu chwil

Różnica pomiędzy takim codziennym zatrzymywaniem chwil a fotorealizmem nie jest duża. Może polegać jedynie na tym, że my chcemy widzieć jakąś głębię w naszej rzeczywistości - sentymentalnie zatrzymujemy przedmioty, robimy zdjęcia a w fotorealizmie zdaje się tej głębi niekoniecznie jest zbyt dużo. A jednak odzwierciedla on rzeczywistość.

Odindywidualizowanie sztuki, ukazanie rzeczywistości w sposób dosłowny a więc nie interpretując jej ale jedynie utrwalając w formie obrazu - to główne założenie sztuki hiperrealistycznej. Artyści rzucali na płótno slajd zdjęcia i dosłownie po kropeczkach odmalowywali je tak aby ciężko było odróżnić fotografię od płótna akrylowego. Następnie fotografowano płótno i powielano w milionach egzemplarzy produkując plakaty, które można kupić do tej pory w sklepach i galeriach. Oczywiście stają się one reprodukcjami ale to stanowiło też o ich popularności - im więcej plakatów w mieszkaniach amerykanów tym słynniejszy i lepszy obraz, z którego powstał.

Trochę dziwne, no nie?

Wysławianie rzeczywistości - obecnej chwili, często takiej, na którą nawet nie zwracamy uwagi.

Jedni uważają ten nurt za "żadną sztukę" lecz mechaniczne odtwarzanie. A ja się zastanawiam czy może nie chodzi tu trochę o zwykłe zatrzymanie chwili? Tematem jest wszystko co nas otacza, jakieś rzeczy, które każdy wszędzie może spotkać - banały. A jednak mówią one przecież bardzo dużo o czasach, w których żyjemy. Są zapisem tych czasów. Czy niezbędne do tego mistrzostwo techniczne twórców fotorealizmu jest sztuką samą w sobie? Jak zawsze chciałabym widzieć w tym większą głębię...ale nie jestem pewna czy ona tam jest.



To dzieło Richarda Estesa. Mimo iż mówi się o hiperrealizmie, że jest odindywidualizowaną formą sztuki to w pracach tego artysty dostrzegłam to czego u innych nie ma. Przede wszystkim komponuje on swoje obrazy dość podobnie - dzieląc je niemal na pół tym co "w środku" i tym co widać przez szybę, tym co jest na zewnątrz. Dodatkowo, tak jak u Hoppera, występujące tu osoby nigdy nie wchodzą ze sobą w żadne relacje. Są sobie obce, obojętne. Estes pokazuje "wielki świat" architektury, która dominuje nad człowiekiem - podobnie jak Hopper. Może jest to faktycznie jakieś subiektywne spojrzenie Estesa na świat? Chcę tak myśleć.



Po co tworzyć tak misternie dzieło skoro tak trudno odróżnić te obrazy od zdjęć? Otóż przede wszystkim po to aby "uszlachetnić" zdjęcie i nadać mu inny wymiar sztuki. Skoro jest to obraz to poświęcimy mu więcej czasu niż fotografii. Ale dlaczego mamy poświęcać czas na oglądanie ulicy odbitej w szybie? Czy jest coś głębszego w tych odbiciach? Prócz tego, że tak jak to jest w rzeczywistości, odbicie jest zniekształcone, to prześwituje przez nie to co jest w środku...może to ważne? może to jednak jest jakaś idea? Nie wiem czy tak jest ale patrzenie na te obrazy sprawia mi przyjemność...mam zawsze wrażenie, że zaraz coś się wydarzy, mam nadzieję na coś.


















Innym superrealistą, który bardzo mi przypadł do gustu i u którego widzę indywidualny, artystyczny sztych jest Ralph Going. Wziął on sobie za temat amerykańskie jadłodajnie. Typowe dla nich elementy - te, które nawet europejczyk rozpozna jako amerykańskie. Elementy tworzące jego rzeczywistość - rzeczywistość każdego Amerykanina. Temat zdawałoby się banalny ale według mnie niesie ze sobą tyle prawdy, słów, opowieści.


Poniższy obraz, a nawet jego reprodukcję w formie plakatu widziałabym u siebie w domu. Jest taki przyjemny, apetyczny a dodatkowo...taki amerykański! Bardzo mi się podoba!

 





















I standardowy zestaw:)
Nie do odróżnienia czy to fotografia czy obraz!
I ta indywidualność moim zdanie przemawia właśnie przez tematykę. Bo zdaje się jakby każdy superrealista brał na sztalugi inne zagadnienia współczesności a wszyscy razem w ten sposób tworzą obraz naszych czasów.







To już inny artysta i kolejna tematyka - seria detali, które każdy kojarzy.
Charles Bell "Szklane kulki"














Taki słój z gumami to coś co każdy Amerykanin pamięta z dzieciństwa. A Charles Bell stworzył ich dziesiątki.















Głównym jednak zamysłem jest stworzenie obrazu do reprodukcji. Takie jest główne zadanie artystów hiperrealistów. Tylko po co malować zdjęcie, gdy ostatecznie również otrzymujemy zdjęcie?
Może to brak nowych narzędzi artystycznych zmusza współczesnych artystów do takich kroków - gdy ich dzieła stają się "jedynie" kopiami rzeczywistości? Czy pozostało coś jeszcze do wymyślenia? Czy powstanie coś nowego? Czy ktoś coś wymyśli?
Ale z drugiej strony gdyby nie fotorealiści czy moglibyśmy podziwiać te detale amerykańskiej rzeczywistości? Czy ich zdjęcia (gdyby zamiast malarzami pozostali fotografami) w równym stopniu stworzyłyby obraz tej współczesności?

czwartek, 14 lipca 2011

Edward Hopper

Realizm amerykański

Malarstwo smutne, samotne, zdominowane przez architekturę - budynki, wnętrza. Samotność podkreślają miejsca z obrazów - pokoje hotelowe, puste przedziały w pociągach, ponure kawiarnie, brak kontaktu wzrokowego między bohaterami.


Nocni włóczędzy

Malarstwo czasu wielkiego kryzysu. Uderzyło w najczulsze struny amerykanów a Hopper został doceniony w czasach tworzenia.

Najbardziej wymowny dla mnie jest jego Pokój hotelowy

 




Hopper żył długo, bo około 85 lat. Miał żonę, która go ponoć lubiła zdradzić, jednak mówiło się, że to zgodne i dobre małżeństwo. Że się kochają. Rozumieją. Czy to był "koszt" jaki ponosił Hopper w zamian za życie z ukochaną? Czy faktycznie "zgadzał się" na jej skoki w bok? Myślę, że wcale nie było tak różowo. No bo skądś musi wynikać temat jego obrazów. To głównie samotność, brak relacji między ludźmi, jakaś taka rezygnacja...może wcale nie był szczęśliwy. Tylko nie zapił się jak inni artyści?


A może było zupełnie odwrotnie. Może jemu pasowało życie bez konfliktów, bo był samotnikiem i tworzył całe życie tylko dla siebie...A może tworzył tylko na sprzedaż?

Zastanawiam się, bo wierzę w to, że życie artysty, jego doświadczenia i kondycja psychiczna ma odzwierciedlenie w jego sztuce. Jestem przeciwna tworzeniu dla celów komercyjnych, materialnych. Nie wierzę w taką sztukę.

Jeśli więc Hopper był artystą malarzem, którego obrazy są wynikiem przeżywanych przez niego emocji - również jego własnych, to myślę, że nie był zbyt szczęśliwym człowiekiem.

OKNO





















Ten obraz nosi tytuł "Excursion into philosophy".
Strasznie zrezygnowany jest ten mężczyzna. Co tam leży na tym łóżku? To w ogóle jak nie łóżko jest! Takie kanciaste, równiutkie! Jak katafalk! I co to jest? Książka? A może to notes? Może zadzwonił już do wszystkich swoich znajomych i nikt mu nie pomoże, nikt nie chce go znać. A ta kobieta? Czy to prostytutka? On siedzi ubrany ale ona ma nagie ciało. Więc spali ze sobą ale on potem się ubrał. A może ubrał się i siedzi już tak całą noc. Mimo iż za oknem mamy piękny dzień to dla niego jest to najgorszy dzień w życiu. Ja widzę to tak, że on sobie teraz myśli Jak nic nie wymyślę, to skończę z tym.
Rezygnacja, pustka, załamanie...a za oknem piękny dzień. Piękny?

Tutaj podobna scena


















Jak ten facet tam leży?! Czy on nie żyje?? Czy on płacze w poduszkę?! A ona - zupełnie w innym świecie! Zupełnie z nim niezwiązana jakby. Ale on nagi leży! Musi być między nimi COŚ. Ale zero jakiegoś kontaktu, relacji - nie ma NIC. Ona jest gdzie indziej. Co tam się stało? I dookoła okna. I dzień. I zielono nawet tam...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Jakie znaczenie przypisywał Hopper swoim oknom? Czy one były jak wrota do innego świata? Lepszego? A może wrota do tego co ostateczne? A może to okna nadziei? 

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~





















O ile jeszcze kobieta z pierwszego obrazu czeka na kogoś. Bo to oczywiste - jest ładnie ubrana, siedzi w jakimś holu hotelowym...no ale jest pusto. Jakoś nie widać żeby miała się doczekać...ja myślę, że nikt się nie zjawi. To nie będzie udany dzień. Za tym oknem nic nie czeka.
A kolejne kobiety? Jak patrzę na nie to czuję niepokój. Same, nagie, w obcych hotelowych pokojach. Też patrzą w okno. Z nadzieją? Żegnają się? Co stanie się zaraz?

Okno - za oknem ładny dzień. Symbol, który zdawałoby się tak pozytywnie i świeżo powinien być traktowany. Mówić jasno - zobacz, jest ślicznie. Nie trać nadziei!. Moim zdaniem Hopper poprzez jakieś mistrzowskie zniekształcenie, przez wyolbrzymienie tego symbolu, zupełnie zmienił jego znaczenie! Okna Hoppera to jak oczy czarnej dziury! Przerażają i nasuwają jedynie skojarzenia o ostateczności.

I jeden z moich ulubionych obrazów na koniec "Pokój w Nowym Jorku"





















...Tak nam kiedyś było dobrze. Tak bardzo się kochaliśmy. Cóż mamy teraz? Cóż nam pozostało?...

Po ciężkim dniu w pracy on chce spokojnie poczytać gazetę ale ona nie przestaje plumkać w pianino. Jak jakaś natrętna osa. No bo zobacz, ona nie gra - ona plumka jednym palcem...znudzona, bo znowu ze sobą nie rozmawiają. Choć minął cały dzień. Nie mają sobie nic do powiedzenia. I teraz czekają aż w końcu wybije 19:30 i pójdą razem na wspólny obiad. Ona się tak ładnie ubrała. Może pójdą nawet do teatru? Tylko co z tego - skoro i tak nie porozmawiają. Między nimi już wszystko zgasło. Ona ma pretensje, że on się nią nie interesuje. On ma już dość jej natręctwa....zaglądamy przez okno - a tam samotność, odtrącenie, pustka, NIC...Czy właśnie to Hopper pokazuje przez swoje okna?

Jackson Pollock vs Helen Frankenthalter

Wspaniale jest robić to co się lubi. To tak naprawdę nas definiuje i określa. Dzięki temu czuję że się lubię...

  
Jackson Pollock number 5
Obraz wart 140mln dolarów...

Action Painting i Ekspresjonizm Abstrakcyjny

Myśl, dzięki której najlepiej zrozumieć sztukę współczesną a przede wszystkim tą abstrakcyjną:
Leonardo Da Vinci chciał oddać w swojej sztuce m.in. harmonię - ludzkiego ciała lub Wszechświata. W sztuce współczesnej głównym celem jest opowiadać o tym czego człowiek nie wie. O tym czego jeszcze nikt nie opisał, nikt nie nazwał, nikt nie poznał. Z początkiem XX wieku pojawia się teoria Freuda o podświadomości - to popycha sztukę do innych niż dotychczas zadań. Sztuka ma trafiać wgłąb!

Podoba mi się też coś takiego prostego -
MÓWIENIE O CZYMŚ, OSWAJA TO COŚ.

Najfajniejszy moim zdaniem obraz Jacksona Pollocka to Lawendowa Łąka

 


Zanim Jackson Pollock zyskał zainteresowanie publiczności swym stylem action painting pewna amerykańska artystka pokazała swoje dzieło "Góry i morze", które swoją oryginalnością przyciągnęło uwagę Pollocka.













 "Mountain and sea" 1952



Helen Frankenthaler mówiła o swoich obrazach "podróże". Była artystką, która wywarła wpływ na kilka pokoleń artystów abstrakcjonistów gdyż tworzy całe swoje życie. Jednak jako ekspresjonistka abstrakcyjna była pionierką w Stanach i wzorowali się na niej inni artyści.

Pisałam o Jacksonie Pollocku, którego malarstwo bardzo mnie zaciekawiło. Nie dostrzegałam wcześniej w nim nic nadzwyczajnego ale poznałam jego zamysł i idee - to pozwoliło mi w jakimś stopniu zrozumieć i pewnie dlatego mnie zaciekawiło. Jednak wielość tych obrazów, ich ilość i wzajemne podobieństwo sprawiło iż pomyślałam o tej sztuce Pollocka jak o "taśmowej robocie"....

Helen Frankenthaler tworzyła w czasach Jacksona Pollocka w tym samym nurcie artystycznym. Również stworzyła tak jak Pollock oryginalną technikę malowania nazwaną - Color Field Painting. Obok Pollock`owej Action Painting  była to główna tendencja rozwijająca się po II Wojnie Światowej w Stanach w ramach ekspresjonizmu abstrakcyjnego.

Prace Frankenthaler spodobały mi się bardzo. Jednak o ile u Pollocka mam kłopot z tą jednakowością prac tak u Frankenthaler mam kłopot z tytułami obrazów. I tutaj zaczyna się polemika pomiędzy niemal jednakowymi dziełami Pollocka, które nie noszą z reguły tytułów a różnorodnością prac Frankenthaler, które są nazwane.

Co jest lepsze?
Co jest właściwsze?

Oddać dzieło w ręce publiczności do swobodnej interpretacji, której nie narzuca tytuł?
A może raczej naznaczyć swoją interpretacją dzieło, nie pozostawiając odbiorcom tej swobody?

Ostatecznie w abstrakcji każdy może zobaczyć coś innego, coś co chce, coś czego szuka.
Pollock nie tytułując dzieł dał mi swobodę patrzenia na nie w sposób dla mnie jedynie właściwy...to trochę tak jakbym je tworzyła, bo to ja tym dziełom nadaję treść. Raz mogę widzieć w nich swoje wnętrze, innym razem w tym samym nawet dziele mogę ujrzeć coś zupełnie innego.
W obrazach Frankenthaler będę zawsze doszukiwać się tytułowych mórz, gór, koszmarów, zachodów słońca, oceanów...ale lubię patrzeć na jej obrazy i nie myśleć o ich tytułach.

Z drugiej strony każdy artysta pragnie przekazać swoją wizję czegoś. Każdy nawet powinien to robić - od tego przecież w końcu są artyści. Tytułowanie więc jest jak najbardziej na miejscu. W ten sposób artysta interpretuje rzeczywistość i pokazuje nam ją własnymi oczami. Lubimy jednego lub innego właśnie za to jak pokazuje nam świat.

Co więc z nienazwanymi obrazami Pollocka? Czy były to tylko kolejne płótna, które niewiele miały znaczyć? Niewiele wyrażać? Dlaczego artysta ich nie nazwał? Dlaczego nam nie powiedział co malował? Może właśnie dlatego aby patrząc na nie każdy mógł zobaczyć to co w nim samym w środku drzemie! To co jest głęboko ukryte a Pollock wywlókł to na wielkie płótno...Więc jak w takim razie patrzy na swojego odbiorcę Frankenhaler? Dlaczego nie pozostawia mu tej swobody? Czy przez to jest "bardziej" niż Pollock artystką, że nadaje tytuł? Czy też Pollock jest nim bardziej gdyż pozostaje dla nas nieodgadniony?

Problem w tym, że wcale ani nie potrafię odpowiedzieć na te pytania ani chyba nikt tego nie potrafi. A sztuka chyba właśnie jest po to by budzić w nas te różne emocje. Żebyśmy mogli patrzeć na świat oczami innych osób lub w sposób w jaki ktoś nam go pokazuje.

Lubię dzieła tej dwójki wspaniałych malarzy. Choć przyznam, że Pollock budzi we mnie dość niepokojące skojarzenia to Frankenthaler w większości wypadków uspokaja mnie i koi...Brak mi jednak czasem tytułu w obrazie Pollocka i lubię patrzeć na dzieła Frankenthaler nie znając ich tytułu:)




H.Frankenthaler "(...)"



J.Pollock "nr 33"

 H.Frankenthaler "(...)"


J.Pollock bez tytułu
















H.Frankenthaler "(...)"

J.Pollock "nr 1"














 











Helen Frankenthaler




















Jackson Pollock